Burger niejedno ma imię – szczególnie w Pasibusie

Burger to niby jedno z najprostszych dań, którego klasyczną recepturę zna każdy. No wiecie – buła, mięcho, bekon, cebula, pomidor, ogór, jakiś sos i właściwie starczy. Z takiego założenia wychodzi też wiele burgerowni, które serwują klasyki i chyba trochę boją się wyjść ze swojej fastfoodowej strefy komfortu. Tak jest z większością, ale nie z Pasibusem, który dzięki jakości swoich burgerów i niemałej szczypty oryginalności, mógł zamienić ciasny fodd-truck na sieć eleganckich lokali w całej Polsce.

„Ej, Pasibus? Tutaj?”

Pasibusy rosną szybciej od grzybów na deszczu – pojawiają się w coraz większej liczbie polskich miast, co oczywiście powinno cieszyć wszystkich miłośników mięcha w bule. Ucieszyło też nas, kiedy niespodziewanie natrafiliśmy na nowy lokal Pasika w gdańskiej galerii Forum. Oczywiście słyszeliśmy o tej marce już dużo wcześniej, bo bardzo często przewija się ona w recenzjach znanych blogerów i vlogerów, dlatego nie powinien Was dziwić nasz entuzjazm. Entuzjazm, który znacząco wzrósł, gdy zapoznaliśmy się z menu – tak zróżnicowanego i pozytywnie odjechanego próżno szukać w większości burgerowni.

Oczywiście szybko skosztowaliśmy burgerów od Pasibusa, wybierając te najbardziej – naszym zdaniem – zakręcone kompozycje. Trzy z nich niniejszym prezentujemy!

Odjechane burgery – Gonzales i Kevin


Gonzales (ten na górze): 100% wołowiny, sos różowy, rukola, pasta red curry, ser cheddar, jalapeno, nachosy


Kiedyś już jadłem burgera z nachosami, ale w wyniku kilkudziesięciominutowego dowozu, zmieniły się one w bezsmakową papkę. Tutaj, zamawiane na miejscu, chrupały i były znakomitym uzupełnieniem tej pozostałej, „miękkiej” części pasiburgera. Ale po kolei – mięsiwo średnio wysmażone, czuć dobrą jakość i fajnie przebijającą się pieprzną nutę. Generalnie każdy jego kęs to spora przyjemność, a po jego zjedzeniu chce się więcej. I mówi to Olga, która woli mniej mięsa w burgerach i często czuje jego przesyt!

Bułka – na pierwszy rzut oka nie najlepsza, bo wydaje się zbyt twarda i w dodatku z sezamem, którego nie lubię… To jednak tylko złudne wrażenie, bo w praktyce jest naprawdę smaczna – chrupiąca, ale przy tym delikatna i świetna w smaku. Świetny pomysł na papryczki, które dodają ostrości i pastę red curry, która sprawia, że burger jest jeszcze bardziej wyrazisty.

Gonzales był naprawdę smaczny i zdecydowanie go polecamy, ale z całej spasionej trójcy, okazał się jednak najmniej oryginalny.


Kevin (ten na dole): 100% wołowiny, sos różowy, roszponka, masło orzechowe, konfitura z czarnej porzeczki, ser cheddar, grillowany boczek, ciasteczka korzenne


Jak widzicie Kevin to już wyższa szkoła jazdy, jeżeli chodzi o burgerowe eksperymenty. Masło orzechowe? Konfitura? Ciasteczka? Typowa reakcja na taki zestaw:

A jednak zaryzykowaliśmy i cóż można powiedzieć – na pewno to, że ta przygoda była jedną z najciekawszych spośród naszych burger-testów. Oczywiście burger był bardzo smaczny, a to co zaskoczyło nas najbardziej – jego (teoretycznie) nadmiar słodyczy znakomicie komponował się z mięsem wołowym, a co najważniejsze – nie dominował, będąc tylko jedną z cudownych nut. Bo było tu przecież masło orzechowe, dające sporo słoności oraz mniej wyczuwalna konfitura, co jest jednak zaletą, bo dawała delikatny, słodko-kwaśny posmak. Gdyby było jej za dużo, mogłaby zdominować smak burgera, a nie o to przecież chodzi.  Na szczególne wyróżnienie zasługują tutaj miękkie ciasteczka, które dodawały całości przyjemnego, korzennego posmaku. Generalnie – eksplozja smaków, każdy kęs dawał inne wrażenia i ponownie powodował uczucie „dej, dej wincyj”.

 

Bonusowy odjechany burger – Kurek


100% wołowiny, sos różowy, świeży szpinak, autorski sos z kurkami, ser kozi, świeży tymianek


No i na koniec burger specjalny, którego niestety już w menu nie ma, choć mam nadzieję, że kiedyś wróci. Bo to prawdziwa gratka dla fanów grzybów, a w szczególności cudownego, zawsze robiącego najlepiej sosu kurkowego, którego tutaj jest w nadmiarze. I nawet nie domyślacie się, jak genialnie komponuje się on z tym różowym mięsem, słonym serem i szpinakiem – dla mnie to najlepszy burger z tego zestawienia, do którego mógłbym wracać i wracać. Oczywiście warto mieć na uwadze, że słoność tutaj jest trochę „over the limit”, więc przede wszystkim dla lubiących sporo soli.

Panie? A o frytkach nic Pan nie powiesz?

Jak nie, jak tak. Krótko, ale powiem – frytki z Pasibusa nie odstają poziomem od burgerów i są po prostu bardzo dobre. Wyraziste, chrupiące i – co najważniejsze dla pasibrzuchów – jest ich sporo. Przydałby się jeszcze jakiś wybór sosów, poza majonezem i keczupem, no ale nie wymagajmy zbyt wiele – to co jest, jest wystarczające.

Paść się czy nie?

Jasne, że paść i to nawet paść z przejedzenia! Pasibus jest burgerownią uznaną i serwującą naprawdę porządne buły z mięchem, które pojawiają się w coraz większej liczbie polskich miast. Jeżeli więc macie do wyboru pójść na WieśMaca albo na Gonzalesa – zdecydowanie wybierzcie tę drugą opcję. Bo dostaniecie po prostu dużo wyższą jakość wszystkiego, a przy tym przyzwoite ceny (no i wybór między mniejszą a większą kanapką). Pasibusie – rośnij jak na droż… jak na wołowinie!

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o