Jakiś czas temu odwiedziliśmy Warszawę i pomimo krótkiego pobytu, udało nam się odwiedzić kilka gastronomicznych przybytków. Większość z nich zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, jednak zdecydowanie na pierwszym miejscu znalazło się Yatta Ramen – niepozorny lokal, zlokalizowany w Śródmieściu. O tej ramenowni powiedziano już wiele, ale i my musimy dorzucić swoje trzy grosze, bo to prawdziwy raj dla miłośników tego dania i samej Japonii.
Wspaniałe kimchi, jeszcze lepszy ramen
Do Yatta Ramen dotarliśmy na hulajnogach elektrycznych, którymi poruszanie się po Warszawie jest zdecydowanie najlepsze. Wkroczyliśmy do lokalu i od razu poczuliśmy się jak w prawdziwej ramenowni – jest tutaj skromnie, wręcz surowo, ale mimo to bardzo przyjemnie. Uroku naszej wizycie dodał fakt, że większość klientów stanowili Azjaci, co po pierwsze – całkowicie przeniosło nas ze stolicy Polski gdzieś na Akihabarę, a po drugie – dało nadzieję, że będzie smacznie.
Zamówiliśmy Kimchi (jako przystawkę) oraz Shoyu Ramen, jako danie główne, przeznaczone dla Olgi (męska część Food Tripa miała przed sobą obiad w meksykańskim Rico, o którym więcej w kolejnym wpisie). Pierwsze wjechało kimchi, czyli koreańska kiszonka z kapusty pekińskiej i rzodkwi.
Określana jest ona jako pikantna i cóż – okazało się to samą prawdą. Kimchi od Yatta Ramen potrafi w większych ilościach wywołać mały pożar w ustach, ale mówienie tylko o pikantności tego niewielkiego dania, byłoby jego strasznym spłyceniem. Bo to danie PRZEPYSZNE, ostry i kwaśne, ale w takim połączeniu i w towarzystwie chrupiących składników, je się to naprawdę znakomicie. Szczególnie jako dodatek do ramen – wprowadza wiele ożywienia i zapewniam, że opróżnicie talerzyk, nawet jeżeli nie lubicie zbyt ostrych dań.
Niedługo po pojawieniu się przystawki, na stół wjechał bohater dnia. Shoyu Ramen, którego bazą jest esencja tare, oparta na bazie sosu sojowego, a wśród składników znaleźć można plasty boczku chashu, dymkę, menmę (fermentowany bambus), grzyby i jajko. I cóż, najpierw spójrzcie na to cudo, a potem oddajmy głos degustatorce:
„Przepyszny, wyrazisty bulion o głębokim smaku, który w przeciwieństwie do wielu innych azjatyckich zup, nie miał posmaku sztuczności, więc nie musisz obawiać się wrażenia jedzenia zupki chińskiej produkowanej pod Radomiem. Nie trzeba doszukiwać się tu aromatu, który po prostu jest i jest zniewalający. Do tego wieprzowe mięso, które wręcz rozpada się przy kontakcie z pałeczkami, długi, sycący makaron i bambus, który nadawał chrupkości. Na szczególne wyróżnienie zasługują PRZEPYSZNE grzybki i oczywiście jajko – marynowane, słone, pyszne. Bo, jak mawiał Ferdek Kiepski – „jajeczko, to jest jajeczko!”, a tej wersji można określić je jako SUPER JAJECZKO. Całość? Wyborna, wspaniała, brak słów.”
I rzeczywiście – nawet ja, który sceptycznie podchodzę do azjatyckiej kuchni byłem zachwycony i żałowałem, że nie zamówiłem własnego ramenu. Niemniej po wizycie w Yatta Ramen na pewno naprawię swój błąd i w niedalekiej przyszłości możecie spodziewać się kolejnej recenzji ramenu (niestety już nie z Yatta…).
Czy warto?
Pytanie! Ramen Shoyu, serwowany przez Yatta to prawdopodobnie najlepsze danie, jakie pojawiło się na tym blogu. Tak głęboki, bogaty smak spotyka się rzadko, dlatego podczas wizyty w Warszawie nie zapomnijcie odszukać tego małego lokalu i przenieść się choć na chwilę do pięknej i smacznej Japonii!
Dodaj komentarz